Powrót na stronę główną


Tu możesz ściągnąć tekst 'Nauki i anarchizmu'
w spakowanym zipem pliku txt [11,1 KB]
Nauka i anarchizm - fragment 'Pomocy wzajemnej...' i 'Etyki...'

MATERIAŁ UZYSKANY DZIĘKI OFICYNIE WYDAWNICZEJ RED_RAT

Piotr Kropotkin

Nauka i anarchizm


[fragment dzieła "Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju" i "Etyki..."]

Nauka i anarchizm

    Anarchizm nie jest wytworem nauki lub jakiejś szkoły filozoficznej. Naukom społecznym daleko jeszcze do ścisłości, jaką posiada fizyka i chemia. I jeżeli mimo to meteorologia nie jest dotąd w stanie ściśle nam określić, jaka będzie pogoda w ciągu jednego miesiąca lub nawet jednego tygo-dnia, więc czyż można wymagać, by całkiem młode nauki społeczne, zajmujące się zjawiskami nierównie bardziej skomplikowanymi niż wiatr i deszcze, mogły same przez się przepowiedzieć jakiekolwiek wypadki i przeobrażenia w społeczeństwie. Nie należy też zapominać, że uczeni są takimi samymi ludźmi, jak wszyscy inni, że większość spośród nich należy do klasy posiadającej i odznacza się wynikającymi stąd uprzedzeniami klasowymi, i w końcu, że wielu z nich pozostaje do rządu w pewnym stosunku zależności. Jest więc rzeczą jasną, że uniwersytety nie mogły się stać kolebką anarchizmu.
    Podobnie jak socjalizm w ogóle i jak każdy inny ruch społeczny, wyłonił się anarchizm z ludu i tak długo tylko zachowa swą siłę żywotną, jak długo będzie z ludem zespolony.
    Od dawien dawna ujawniały się w społeczeństwie ludzkim dwa prądy, wzajem się zwalczające. Po jednej stronie były masy, lud, który stworzył w postaci obyczajów cały szereg urządzeń, umożli-wiających dopiero współżycie społeczne, odnoszących się do przestrzegania pokoju, uśmierzania sporów i wspierania dążeń ogólnych. "Plemię" dzikich, wspólnota wioskowa, cechy rzemieślnicze, wolne miasta średniowieczne, podstawy prawa międzynarodowego, utwierdzone już w owych wczesnych epokach, te i inne jeszcze urządzenia nie wyszły spod pióra prawodawcy, lecz wykwitły z siły twórczej ludu.
    Po drugiej stronie istnieli zawsze i wszędzie czarodzieje, prorocy, zaklinacze chmur, cudotwórcy, kapłani, znawcy zwyczajów dawnych i wodzowie hord wojowniczych, którzy usiłowali zyskać wśród ludu uznanie swego autorytetu i przez udzielanie sobie wzajemnego poparcia starali się lud opanować, uciskać i w jarzmie utrzymać.
    Jest jasne, że anarchizm jest tworem pierwszego prądu, że jest wyrazem siły twórczej mas, tych mas, które były twórcami instytucji prawa zwyczajowego dla obrony przed zakusami żądnej władzy mniejszości. Z jednej strony za pomocą tej siły twórczej i działalności konstrukcyjnej ludu, i z drugiej strony za pomocą nauki współczesnej i techniki usiłuje anarchizm stworzyć takie urządze-nia, które dają gwarancję wolnego rozwoju społeczeństwa - w przeciwieństwie do tych, którzy nadzieje swe pokładają w ustawodawstwie, tj. wytworze rządzących mniejszości. W tym znaczeniu zawsze istnieli anarchiści i wyznawcy państwa. (...)

    Zasłona opadła nagle przy końcu lat pięćdziesiątych, gdy w Europie Zachodniej obudził się umysłowy ruch liberalny, który doprowadził do powstania Garibaldiego i oswobodzenia Włoch, do zniesienia niewolnictwa w Ameryce i do reform liberalnych w Anglii. Ten sam ruch przyczynił się w Rosji do zniesienia poddaństwa i knuta i strącił w filozofii autorytet Schellinga i Hegla, rodząc ów potężny i stanowczy bunt przeciwko umysłowej uległości i korzeniu się przed jakimkolwiek autorytetem, bunt znany nam pod mianem nihilizmu.
    Ważne jest, byśmy sobie uzmysłowili, o ile teorie republikańskie i socja-listyczne lat trzydzie-stych i czterdziestych oraz rewolucja z r. 1848 pomogły naukom rozerwać pęta, w które je zakuć usiłowała reakcja kontrrewolucyjna. Nie wchodząc w szczegóły, nadmienimy tu tylko, że wspo-mniany powyżej Seguin, Augustyn Thierry (historyk sądownictwa ludowego i federalizmu w Średniowieczu), jako też Sismondi (historyk wolnych miast włoskich) byli saint-simonistami, że przyjaciel Darwina, A. R. Wallace, był w swej młodości entuzjastycznym zwolennikiem Roberta Owena, że August Comte widział swego mistrza w Saint-Simonie, a Ricardo i Bentham byli oweni-stami, i że materialiści Karol Vogt i G.H. Lewes, oraz Grove, Mill, Spencer i wielu innych było pod wpływem ruchu radykalno-socjalistycznego lat trzydziestych i czterdziestych. Z ruchu tego czerpali swą odwagę naukową.
    Ukazanie się dzieł Grove'a, Joule'a, Berthelota, Helmholtza, Darwina, C. Bernarda, Moleschot-ta, Vogta, de Lyella, Baina, Milla i Burnoufa, wszystkich w przeciągu pięciu do sześciu lat (1856-1862) - to nagłe pojawienie się tej świetlanej plejady prac wywołało zupełną rewolucję w zasadni-czych poglądach naukowych. Nauka nagle na nowe wstąpiła tory. Ze zdumiewającą szybkością otwierały się i rozjaśniały coraz nowe dziedziny. Nauka o zjawiskach życia (biologia), o urządze-niach ludzkich (antropologia i etnologia), nauka o rozumie, woli i uczuciach (psychologia fizyczna), historia prawa i religii powstały w naszych czasach i zdumiewały śmiałością swych uogólnień i duchem rewolucyjnym swych wniosków. Co w wieku poprzednim było jeno przypuszczeniem ogólnikowym, udowodniono teraz wagą i mikroskopem, uzasadniono tysiącem doświadczeń. Ba, nawet sposób pisania uległ zmianie. Wymienieni uczeni powrócili do tej przejrzystości, ścisłości i piękna stylu, jaka cechuje metodę indukcyjną i jaką odznaczali się ci myśliciele XVIII stulecia, którzy wyzwolili się z metafizyki.
    Jest wprawdzie niemożliwością określić z góry kierunek, w którym nauka dalej podąży. Jak długo uczeni są jeszcze zależni od posiadających i od rządu, tak długo na nauce ich będzie z pewno-ścią ciążyło piętno oficjalne i tak długo będzie istniało niebezpieczeństwo zastoju, jaki panował w pierwszej połowie wieku XIX. Lecz jedno jest pewne: w nauce tej, którą dziś mamy, nie potrzeba już hipotez bez których już Laplace mógł się obejść, ani metafizycznych "słówek", z których szydził już Goethe. Księga przyrody, księga o rozwoju życia organicznego i ludzkości stoi dziś przed nami otworem, możemy w niej czytać, nie potrzebując wcale uciekać się do stwórcy, do siły tajemnej życiem darzącej, do duszy nieśmiertelnej lub trójcy heglowskiej, ani ukrywać niewiedzy naszej pod jakimkolwiek płaszczykiem metafizycznym. Zjawiska mechaniczne, które stają się jedynie coraz bardziej skomplikowanymi, im bardziej przechodzimy od fizyki do przejawów życia, wystarczają nam do wyjaśnienia przyrody i całego życia organicznego, umysłowego i społecznego.
    Jest jeszcze wiele, bardzo wiele na świecie rzeczy nieznanych, ciemnych i niezrozumiałych; i zawsze, ledwo tylko stare luki w naszej wiedzy wypełnimy, już nowe powstaną, czekające wyja-śnienia. Lecz nie znamy żadnej takiej dziedziny, w której by nie można było znaleźć wytłumaczenia zjawisk za pomocą prostych faktów fizycznych, jakie widzimy przy zderzeniu dwóch kul bilardo-wych i spadku kamienia, lub za pomocą znanych reakcji chemicznych. Fakty mechaniczne wystar-czają nam aż po dziś dzień. Nigdy nas nie zawiodły. I nie widzimy możliwości znalezienia dziedzi-ny, gdzie by fakty mechaniczne nie były wystarczające. Dotychczas nic nie usprawiedliwia przy-puszczenia, że dziedzina taka istnieje.
    Skoro tylko nauka doszła do podobnych wyników, dała się w konsekwencji odczuć potrzeba filozofii syntetycznej. Nie zadowalano się już filozoficznymi półśrodkami lub raczej wyrażeniami symbolicznymi i chimerami, jak "substancja", "idea wszechświata", "przeznaczenie życia", nie oddawano się już igraszce antropomorfizowania, wyposażania przyrody i żywiołów fizycznych właściwościami ludzkimi i wolą, lecz usiłowano stworzyć filozofię, która byłaby systematycznym, jednolitym i konsekwentnym ujęciem całej naszej wiedzy. Filozofia ta, idąca od zjawisk prostych do złożonych, musiała postawić sobie za zadanie: wyjaśnienie zasad podstawowych zjawisk życia i znalezienie klucza do zrozumienia przyrody jako całości. Tym samym próbowała nam dać środek badawczy, który byłby pomocny w znalezieniu nie znanych nam dotąd zależności, tzw. praw przyro-dy - i równocześnie tchnąłby w nas zaufanie do ścisłości naszych wniosków, choćby pozostawały w zupełnej sprzeczności do zasad powszechnie wyznawanych.
    I rzeczywiście, w ciągu stulecia podjęto kilka prób stworzenia filozofii syntetycznej. Najważniej-szymi były próby Augusta Comte'a i Herberta Spencera i przy nich obu musimy się nieco zatrzymać.
    Potrzebę takiej filozofii ocenili już w wieku XVIII encyklopedyści, Voltaire, jak o tym świadczy jego podziwu godne "Dictionnaire philosophique", będące jeszcze dzisiaj dziełem pomnikowym, jako też Turgot i później w sposób jeszcze jaśniejszy Saint-Simon. Teraz podjął się tego samego zadania Comte, lecz w formie bardziej naukowej, odpowiadającej ostatnim postępom na polu nauk przyrodniczych.
    W dziedzinie matematyki i nauk ścisłych wywiązał się Comte ze swego zadania znakomicie. Wszyscy mu dzisiaj przyznają, że on właśnie naukę o zjawiskach życia (biologię) i naukę o społe-czeństwach ludzkich (socjologię) powiązał z naukami, tworzącymi "filozofię pozytywną"; i wszyscy wiedzą, jak doniosły wpływ wywarł jego system na późniejszych myślicieli i filozofów.
    Lecz dlaczego ów wielki filozof okazał się tak słabym, gdy w swej "Polityce pozytywnej" zabrał się do badania urządzeń ludzkich, szczególnie do współczesnych form społecznych?
    Jak mógł umysł tak wszechstronny i konkretny głosić taką religię, do jakiej doszedł Comte u schyłku swego życia? Sprzeczność w obu jego dziełach jest tak wielka, że na próżno szukamy w nich jednej i tej samej metody naukowej. Littre i Mill nie chcą nawet - jak wiadomo - uznać polityki Comte'a za część jego filozofii. I inaczej nie umieją sobie jej wyjaśnić, jak tylko jako wytwór umy-słu dotkniętego uwiądem starczym.
    A jednak sprzeczność między filozofią pozytywną a polityką pozytywną Comte'a jest właśnie w najważniejszym stopniu charakterystyczna. Rzuca ona jasne światło na najpoważniejsze zagadnienia naszej własnej epoki.
    Gdy Comte ukończył swój kurs filozofii pozytywnej, musiał koniecznie odczuć, że punktu najważniejszego jeszcze nawet nie tknął - mianowicie pochodzenia poczucia moralnego w człowie-ku i wpływu tego poczucia na życie indywidualne i społeczne.
    Przy całym układzie swego dzieła był on zobowiązany do rozwiązania tego zagadnienia i do sprowadzenia go do tych samych przyczyn, którymi tłumaczył życie w ogólności. Musiał wykazać, dlaczego właściwie odczuwa potrzebę ulegania swemu poczuciu moralnemu lub przynajmniej liczenia się z nim.
    Lecz do tego brakło mu dostatecznej wiedzy (w czasie, gdy to pisał, było to całkiem zrozumiałe) i potrzebnej odwagi myśli. Wobec tego uciekł się do Boga, tego tworu wszystkich wyznań religij-nych, który powinniśmy czcić i ubóstwiać, jeśli chcemy zachować naszą moralność. Zmienił mu tylko nazwę i ochrzcił mianem "Ludzkość". Przed tym bożyszczem nowym powinniśmy się korzyć, aby rozwijać w sobie pierwiastek moralny.
    Lecz jeśli krok ten raz jeden uczyniono, jeśli dla utrzymania bestii ludzkiej na drodze obowiązku potrzeba było coś ubóstwiać, co stało poza i ponad jednostką, to wszystko inne stało się samo przez się. Obrządek religii comte'owskiej musiał poszukać pierwowzoru w rytuale religii dawnych, prze-kazanych nam ze Wschodu.

    Comte nie doszedł do poznania, że wszelka moralność w człowieku pochodzi wprost z obserwa-cji przyrody i z życia w społeczeństwach ludzkich. Nie mógł się zdobyć na przypuszczenie, że zasada moralna w człowieku posiada tę samą trwałą budowę, co jego organizacja fizyczna, że obie są dziedzictwem rozwoju niezmiernie długiego, trwającego może tysiąclecia. Nie zauważył, że zasada ta, a raczej instynkt ten zaczął się rozwijać już w społeczeństwach zwierzęcych, istniejących na ziemi dawno przed człowiekiem. I wskutek tego nie mógł się wznieść do przekonania, że pomi-mo wszelakich czynów niemoralnych poszczególnych jednostek zasada moralna musi żyć w ludzko-ści jako instynkt tak długo, jak długo człowiek jako gatunek nie jest na wymarciu, że czynności sprzeczne z moralnością, w ten sposób powstałą, muszą wywołać z drugiej strony reakcję, podobnie jak w świecie fizycznym każde działanie mechaniczne staje się przyczyną przeciwdziałania.
    To wszystko było Comte'owi całkiem obce. Dlatego też zmuszony był stworzyć sobie nowe bożyszcze - ludzkość - które by mogło człowieka zawsze na prawą skierować drogę.
    Podobnie jak Saint-Simon, Fourier i wszyscy im współcześni, tak też i Comte złożył haracz swemu wychowaniu chrześcijańskiemu. Bez uznania walki dobra i zła, walki, w której oba pier-wiastki uznane są za równie potężne, bez wzywania przedstawicieli zasady dobra o pomoc w walce ze złem, bez Boga i bez diabła nie da się chrześcijaństwo w ogóle pomyśleć. Toteż Comte, który jako dziecko wchłonął w siebie tę ideę chrześcijańską, powrócił do niej, gdy na drodze swych badań naukowych natknął się na zagadnienie moralności i na pytanie, jak ją w człowieku utwierdzić. Kult "ludzkości" musiał mu służyć za środek do wyzwolenia człowieka z mocy diabła.

    August Comte zszedł na manowce, gdy przystąpił do badań nad społeczeństwem ludzkim i jego urządzeniami, do rozpatrywania pochodzenia i istoty moralności. Lecz nie należy zapominać, że Comte napisał swą "Filozofię pozytywną" przed sześcioleciem 1856-1862, które, jak wspomnieli-śmy, przyniosło nagle rozszerzenie widnokręgu naukowego i całego poglądu na świat.
    Dzieła, które ukazały się w tych pięciu czy sześciu latach, wywołały tak zupełny przewrót w zapatrywaniach na przyrodę, na życie w ogólności i na życie społeczeństw ludzkich, jaki nie miał miejsca od dwóch tysięcy lat.
    Co encyklopedyści dostrzegali jedynie w dali mrocznej, co jedynie przypuszczali, co nielicznym umysłom wybranym w pierwszej połowie wieku XIX zdało się zagadką nierozwiązalną, to stało się nagle wiedzą jasną, potę-żną. A cały ten dobytek naukowy zdobyliśmy za pomocą metody indukcyj-no-dedukcyjnej w sposób tak doskonały i oczywisty, że natychmiast wszelka inna metoda okazała się wobec niej niezupełną, fałszywą i nieużyte-czną.
    Zatrzymajmy się na chwilę przy zdobyczach owych lat. Będziemy wówczas mogli lepiej ocenić próbę filozofii syntetycznej Herberta Spencera.

    Grove, Clausius, Helmholtz, Joule i cała falanga fizyków i astronomów (z ostatnich Kirchhoff, który odkrył analizę spektralną i umożliwił tym oznaczenie składu chemicznego najodleglejszych gwiazd) przeprowadzili z końcem lat pięćdziesiątych dowód o jedności przyrody w całym świecie nieorganicznym. Odtąd stało się niemożliwością bajanie o jakimś tajemnym fluidzie kalorycznym, magnetycznym czy elektrycznym. Udowodniono, że ruch mechaniczny drobin wystarcza w zupełno-ści do wyjaśnienia wszystkich zjawisk fizycznych, a zatem też ciepła, światła, dźwięku, elektryczno-ści i magnetyzmu. Równocześnie dano nam środki do obliczenia tych ruchów, do zważenia niejako ich energii, w ten sam sposób, w jaki oznaczamy energię kamienia spadającego lub pociągu znaj-dującego się w ruchu. Fizyka stała się działem mechaniki.
    Ponadto udowodniono, że w najodleglejszych gwiazdach, nawet w niezliczonych słońcach drogi mlecznej, znajdują się te same proste ciała chemiczne, co na ziemi naszej i że odbywają się tam bezwzględnie te same, nieskończenie małe ruchy drobin. Ba, nawet ruchy niezmierzonych ciał niebieskich, mknących przez przestworza wedle powszechnego prawa ciążenia, są podług wszelkie-go prawdopodobieństwa niczym innym, jak tylko wypadkową drgań światła i elektryczności, które przenoszą się w przestrzeni przez miliony lat świetlnych.
    Te same drgania kaloryczne i elektryczne wystarczają do wyjaśnienia wszystkich procesów chemicznych. Chemia jest już tylko jednym z działów mechaniki cząstek. I nie dość na tym! Nawet życie zwierząt i roślin w swych niezliczonych przejawach jest jedynie ciągłą przemianą drobin lub raczej atomów w tych ogromnie skomplikowanych i wskutek tego bardzo niestałych związkach chemicznych, z których składa się tkanka komórkowa każdej istoty żywej. Życie jest tylko kolejno-ścią rozkładu i ponownego składu chemicznego w drobinach bardzo złożonych: szeregiem zjawisk fermentacyjnych, wywołanych zaczynem chemicznym, nieorganicznym.
    Poza tym zrozumiano już podówczas (co w latach 1890-1900 bliżej poznano i sprawdzono), że życie w komórkach nerwowych i ich zdolności do przewodzenia podniet są też tylko zjawiskami mechanicznymi i że dla całego w ogóle działania układu nerwowego można zatem znaleźć wyja-śnienie mechaniczne.
    Dzięki badaniom w tym kierunku możemy - bez zboczenia choćby na chwilę z drogi spostrzeżeń czysto fizjologicznych - dokładnie zrozumieć, jak wrażenia i obrazy przechodzą do mózgu, jak wzajem na się oddziaływają, jak wytwarzają poglądy i idee.
    Jest oczywiście na tym polu jeszcze wiele do zrobienia i odkrycia. Nauka, która ledwie wyzwo-liła się z więzów metafizyki, pierwsze dopiero uczyniła kroki w tej niezmierzonej dziedzinie psy-chologii fizycznej. Początek jednak już zrobiono i dano już silną podwalinę pod dalszą budowę. Dawny podział zjawisk przyrody na dwie kategorie, który wprowadzić usiłował Kant, mianowicie na jedną, zajmującą się dociekaniami w czasie i przestrzeni (świat zjawisk fizycznych) i drugą, tylko w czasie (świat zjawisk duchowych) - podział ten zanika. Rosyjski materialista, prof. Sieczenow, postawił pytanie: "Do jakiej dziedziny należy psychologia i jak potrzeba ją badać?" Nauka zaś odpowiedziała na nie w ten sposób: do fizjologii i za pomocą metody fizjologicznej! I rzeczywiście najnowszym badaniom fizjologów udało się cały mechanizm myślowy, powstawanie wrażeń, utrwalanie ich w pamięci i ich przewodzenie o wiele lepiej i gruntowniej wyświetlić, niż to byli w stanie uczynić metafizycy wszelkiego kalibru ze swymi subtelnymi definicjami i kontemplacjami.
    Nawet z tej najwarowniejszej ostoi wygnano metafizykę. Dziedzinę psychologii, w której zda-wała się niezwyciężoną, zdobyły obecnie nauki przyrodnicze i filozofia materialistyczna, które z niebywałą szybkości wiedzę naszą w tym względzie rozszerzają.

    Atoli wśród dzieł wydanych w owych sześciu latach było jedno, które wszystkie inne prześci-gnęło. Było to "Powstawanie gatunków" Karola Darwina.
    Już w wieku XVIII Buffon (jak się zdaje także Linnaeus), a na początku wieku XIX Lamarck ośmielili się twierdzić, że gatunki istniejące wśród roślin i zwierząt nie są wcale czymś stałym, lecz przeciwnie, są zjawiskiem zmiennym i ulegają przeobrażeniom pod wpływem środowiska. Samo podobieństwo rodowe, jakie widzimy u różnych gatunków tej lub owej grupy, dowodzi - ich zda-niem wspólnego pochodzenia od wspólnych przodków. Tak np. rozmaite gatunki jaskru spotykane na łąkach i błotach wywodzą się niewątpliwie z jednego i tego samego gatunku i tylko pod wpły-wem całego szeregu przeobrażeń i przystosowań wskutek różnych warunków bytu stały się tak różnymi i odmiennymi. Podobnie też dzisiejsze gatunki wilka, psa, szakala, lisa początkowo wcale nie istniały, był tylko jeden gatunek zwierzęcy, z którego z biegiem czasu się wyłoniły.
    Lecz w wieku XVIII musiano herezje takie wygłaszać z wielką ostrożnością. Kościół był jeszcze podówczas zbyt potężny, a z powodu takich poglądów kacerskich oczekiwało przyrodników więzie-nie, tortury lub zakład obłąkanych. Dlatego też byli oni ogromnie oględni w swoich wyrażeniach. Teraz zaś Darwin i Wallace głosili tę samą "naukę błędną" śmiało i nieustraszenie, a Darwin posunął się nawet do niesłychanego twierdzenia, że człowiek jest również wytworem długiego okresu fizjologicznego, że pochodzi od małpy człekokształtnej, że jego "poczucie moralne" i jego "duch nieśmiertelny" powstały w ten sam sposób, jak duch i zwyczaje społeczne mrówki i szympan-sa.
    Wszystkim wiadomo, jaki huragan oburzenia spadł na głowę Darwina, a zwłaszcza na jego odważnego apostoła, Huxleya, kładącego szczególny nacisk na te wnioski darwinizmu, które mu-siały kapłanów wszystkich wyznań nieodzownie wytrącić z równowagi.
    Była to walka zażarta. Jednakże darwiniści odnieśli w niej zwycięstwo na całej linii. I odtąd datuje się nauka całkiem nowa i już wcale okazała: biologia, nauka o wszystkich przejawach życia.
    Dzieło Darwina dało nam jednak klucz do zrozumienia nie tylko zjawisk przyrodniczych, lecz także społecznych. Dało nam możność roztrząsać je z całkiem nowego punktu widzenia. Idea rozwoju bezustannego, ewolucji postępowej oraz stopniowego przystosowywania się istot ludzkich i społeczeń-stwa do zmiennych warunków znalazła o wiele szersze zastosowanie aniżeli wyjaśnienie pochodzenia gatunków. Z wprowadzeniem jej do badań zarówno przyrody, jako też życia ludzkie-go i ludzkich urządzeń społecznych otwarły się nowe, nie wyjaśnione widnokręgi, rozjaśniły się najzawilsze zagadnienia we wszystkich dziedzinach nauki. (...)
    (...) Anarchizm usiłuje na podstawie uogólnień, zdobytych metodą indukcyjno-dedukcyjną, dojść do należytej oceny urządzeń ludzkich i spodziewa się w ten sposób znaleźć wytyczną dla pochodu ludzkiego ku wolności, równości i braterstwu (ku najwyższemu szczęściu każdej jednostki w społe-czeństwie ludzkim).
    Anarchizm jest konsekwentnym rezultatem ruchu postępowego na polu nauk przyrodniczych, który rozpoczął się u schyłku XVIII stulecia, następnie wstrzymany w swym biegu przez triumfującą reakcję Europy po upadku rewolucji francuskiej, dźwignął się na nowo dopiero z końcem lat pięć-dziesiątych wieku XIX, i odtąd z każdym dniem wzmaga się i potężnieje. Kolebką anarchizmu jest filozofia przyrodnicza wieku XVIII. Lecz trwałą i dostateczną podstawę mógł znaleźć dopiero po odrodzeniu się nauk, które nastąpiło przed pięćdziesięciu laty i tchnęło nowego ducha w badanie społeczeństw ludzkich.
    Tak zwane prawa naukowe, którymi zadowalali się metafizycy niemieccy w latach 1820-1830, nie mają żadnego zastosowania w teorii anarchistycznej. Ta uznaje jedynie i wyłącznie metodę naukową i stosuje ją także do socjologii, czyli rozszerzonej antropologii.
    Posługując się tą metodą oraz wszystkimi badaniami przedsięwziętymi przy jej pomocy usiłuje anarchizm dać nowe opracowanie tej części nauk, która traktuje specjalnie o człowieku oraz prze-wartościować wszystkie nasze wiadomości o prawie, sądownictwie itd. Przy tym opiera się na tych samych zasadach, które służyły już raz do przewartościowania nauk przyrodniczych. Celem teorii anarchistycznej jest stworzenie naukowego poglądu na przyrodę włącznie z człowiekiem.
    Pogląd ten określa zarazem stanowisko anarchizmu w życiu praktycznym. W walce jednostki z państwem stoi anarchizm, jako kontynuator dzieła poprzedników swoich z wieku XVIII, zawsze po stronie jednostki i przeciw państwu, po stronie społeczeństwa i przeciw autorytetowi pań-stwowemu. Anarchizm dowiódł za pomocą dokumentów historycznych, jakimi rozporządza nauka współczesna, że autorytet państwa, rozszerzającego coraz bardziej zakres swej władzy, jest faktycz-nie tylko szkodliwą, nieużyteczną nadbudową, datującą się dla nas dopiero od wieku XV i XVI, nadbudową, którą wzniesiono w interesie kapitału i która już w starożytności była przyczyną upad-ku Rzymu i Grecji oraz zaniku wszystkich ośrodków kultury na Wschodzie.
    Autorytet państwowy, który utrwalił się w ciągu wieków celem pojednania agrariusza, sędziego, wojownika i kapłana przez wzgląd na ich wspólne interesy i który w ciągu wieków był ciągłą zaporą we wszystkich wysiłkach ludzkości zmierzających do stworzenia sobie życia poniekąd wolnego i zabezpieczonego, ten autorytet nie może przedzierzgnąć się w narzędzie wyzwolenia, tak samo jak cezaryzm (imperializm) lub kościół nie mogą się stać dźwignią przeobrażenia społecznego.
    W ekonomii jest anarchizm tego zdania, że wada obecnego systemu tkwi nie w fakcie, że kapi-talista przywłaszcza sobie "nadwartość" lub zysk, lecz raczej w tym, że ta nadwartość lub zysk są w ogóle możliwe. Istnieją one tylko dlatego, ponieważ miliony ludzi dosłownie nie są w stanie wyży-wić się, jeżeli nie sprzedają swych sił i zdolności za cenę umożliwiającą dopiero stwarzanie nad-wartości lub zysku. Dlatego też sądzimy, że w pierwszym rzędzie należy załatwić się z kwestią spożycia i że najbardziej naglącą potrzebą w razie przewrotu społecznego jest takie zorganizowanie konsumpcji, aby każdy miał zapewnione mieszkanie, strawę i odzież. Wytwarzanie będzie się musiało potem w ten sposób ukształtować, aby przede wszystkim były zaspokojone te pierwsze potrzeby każdej jednostki. Wobec tego anarchizm nie oczekuje po przyszłym przewrocie zaprowa-dzenia "bonów pracy" w miejsce systemu monetarnego lub ustanowienia kapitalizmu państwowego w miejsce dzisiejszego kapitalisty prywatnego. Anarchizm oczekuje po nim pierwszego kroku do wolnego komunizmu, do ustroju społecznego wyzwolonego z więzów państwowych.

    Czy słuszne są wnioski anarchizmu?
    To musi rozstrzygnąć krytyka naukowa jego zasad oraz życie praktyczne.
    Lecz w jednym punkcie ma anarchizm słuszność niewątpliwą, mianowicie w tym, że badanie instytucji społecznych uważa za jeden z działów nauk przyrodniczych, że na zawsze wziął rozbrat z metafizyką i że posługuje się tą samą metodą, która przyczyniła się do rozkwitu całej nauki współ-czesnej i całej naszej dzisiejszej filozofii materialistycznej. Dzięki temu błędy, w jakie anarchizm w badaniach swych mógłby popaść, tym rychlej i tym łatwiej dadzą się odkryć. Natomiast sprawdzenie wniosków anarchistycznych jest możliwe zawsze tylko za pomocą naukowej metody dedukcyjnej, przez którą każda nauka się umacnia i naprzód dąży i przez którą rozwija się każdy naukowy pogląd na świat.

Przełożył Arnold Baral

Fragmenty pracy Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju. Lwów 1920, s. 5-6, 21-33, 83-86, oraz Etyka, Łódź 1949. s. 16-18.

Tu możesz ściągnąć tekst 'Nauki i anarchizmu'
w spakowanym zipem pliku txt [11,1 KB]
Nauka i anarchizm - fragment 'Pomocy wzajemnej...' i 'Etyki...'

alternatywny punkt informacyjny WATAHA

Powrót na stronę główną